AktualnościFederacja
Borek: Reprezentacja Polski to dla komentatora Himalaje
Czas na zmianę… pokoleniową. Nadwornym komentatorem reprezentacji Polski nie będzie już Dariusz Szpakowski, a Mateusz Borek. Wyłącznie na antenach stacji Polsat będzie można śledzić eliminacje piłkarskich mistrzostw Europy wraz z turniejem finałowym we Francji w 2016 roku. – Reprezentacja Polski to dla komentatora Himalaje – zapewnia urodzony w Dębicy dziennikarz.
Czy można powiedzieć, że gdyby nie reprezentacja Polski, to w ogóle nie komentowałbyś meczów? Słyszałem, że pierwsze, dziecięce próby wykonywałeś właśnie na biało-czerwonych.
To prawda, ale chodziło o reprezentację Polski w hokeju. To były turnieje Izwiestii, a później mistrzostwa świata. Polacy balansowali między grupą A i B, a ja mieszkałem bardzo blisko lodowiska, więc non stop byłem na tafli. Była u nas wtedy drużyna drugoligowa – Śnieżka Dębica. Wszyscy kochali piłkę nożną, ale w rankingu popularności, to właśnie hokej stał na pierwszym miejscu. Miałem taki mały telewizorek, na którym zwykle transmitowano na żywo tylko trzecią tercję i wtedy odbywałem te pierwsze próby. Później, kiedy Legia Warszawa grała w Lidze Mistrzów pierwsze mecze, wygłupiałem się z kolei w towarzystwie kolegów. Miałem założenie, że spróbuje przed 30. rokiem życia skomentować mecz reprezentacji. Drugim marzeniem było skomentować finał mistrzostw świata w piłce nożnej przed czterdziestką. Kiedy w 2000 roku przyszła propozycja z Polsatu, okazało się, że mogę ziścić oba te pragnienia w jednym czasie, szybciej niż się spodziewałem. Moja rozmowa z szefem stacji, Marianem Kmitą, trwała dosłownie chwilę, szybko ustaliliśmy warunki. Jedynym pytaniem było wówczas nie to, czy dostanę służbowy samochód, telefon i laptopa, tylko czy skomentuję mecze reprezentacji Polski i finał.
Czyli reprezentacja Polski była dla Ciebie od zawsze najbardziej kuszącym towarem?
Reprezentacja Polski to dla komentatora Himalaje! Mogę dziś nawet powiedzieć, że kiedy komentowałem kadrę w finałach mistrzostw świata w wieku 28 lat, to prawdopodobnie nie byłem na to gotowy. Prawdopodobnie to się zdarzyło za wcześnie. Może byłem za bardzo związany emocjonalnie, może miałem za mały dystans, może nie potrafiłem odnaleźć tego właściwego balansu, na ile komentować sercem, a na ile robić to analitycznie? To było też spowodowane tym, że pokolenie tamtej reprezentacji z roku 2002, to byli moi rówieśnicy. Razem dojrzewaliśmy, na przestrzeni eliminacji z wieloma z tych chłopaków się kumplowałem, z dwoma-trzema przyjaźniłem. To też nie było łatwe, bo czasami trudno było być krytycznym. Niektóre relacje z nimi nie przetrwały, bo ktoś się obraził, a ktoś nie był na tyle dojrzały, by odróżnić gdzie jest praca, a gdzie życie prywatne. Poprzez to, że rozumieliśmy się pokoleniowo, miałem wtedy większy dostęp, do tego, co dziś nazywamy „hot news”.
To prawda, że byłeś wtedy „kaowcem” tej reprezentacji?
To stwierdzenie jednego z dziennikarzy, na podstawie rozmów w kuluarach. Mogę potwierdzić, ze ta grupa traktowała mnie dobrze, miała zaufanie. Piłkarze wiedzieli, że jeśli znajdę się na spotkaniu przeznaczonym wyłącznie dla drużyny, to zostanie to w naszym gronie. Na to zaufanie musiałem jednak zapracować, głównie poprzez niewykorzystywanie tego, że wiem trochę więcej niż pozostali. Potem czułem się trochę jak takie dziecko, któremu coś zabierzesz, bo jednak awans Polski na mundial w 2002 roku, jako pierwszej drużyny z Europy, rozbudził w nas jakieś ambicje. Trenerom zapewne brakowało doświadczenia, w jaki sposób przygotować obóz przygotowawczy. Nie było indywidualizacji, bo takie same treningi mieli ci, którzy zagrali 60 meczów w Niemczech, jak i ci, co zagrali tych meczów cztery. Było też trochę błędów logistycznych PZPN, który postawił wtedy na ośrodek leżący w bardzo europejskich warunkach atmosferycznych, tymczasem mecz graliśmy w klimacie bardziej malezyjskim. Pokazało to już starcie z Koreą Południową, kiedy Piotr Świerczewski przyznał, że pierwszy i jedyny raz w życiu, przegrywając do przerwy 0:1, wiedział, że będzie już tylko gorzej.
Czy przez te lata, kiedy komentujesz, nauczyłeś się już „przełączać” tryb relacjonowania dla wymagającego odbiorcy w Bundeslidze czy ekstraklasie, na tego bardziej „niedzielnego” kibica, obserwującego mecze reprezentacji?
Tak, ale to przyszło z wiekiem. Z wiekiem człowiek też zaczyna konstruować swoją narrację, bo jak ma 20, czy 25 lat, chce się tym pochwalić. Jak ma sto ciekawostek, to niezależnie od tego, czy mecz jest bardzo dobry, czy słaby, stara się te sto ciekawostek sprzedać. Dzisiaj robię to zupełnie inaczej. Jak sprzedam dwadzieścia opowieści podczas meczu na dobrym poziomie, to jest dobrze. W gruncie rzeczy, kiedy gra polska drużyna, czy to w europejskich pucharach, czy reprezentacja, to człowieka bardziej interesuje, kto, do kogo i po co, dlaczego 9/10 meczów przegrasz, a dziś się może udać, no i dlaczego nie idzie? Ludzie są bardziej skoncentrowani na nazwiskach, na założeniach taktycznych, które ta drużyna realizuje, no i przede wszystkim na emocjach. Reprezentacji życzą dobrze wszyscy, żyją nią wszyscy, więc potrzebujemy tego współprzeżywania. Nie jest możliwe komentowanie biało-czerwonych na zasadzie niemieckiego moderatora, który jest dosyć powściągliwy. Są tacy, którym gadający za dużo komentatorzy przeszkadzają. Ale to zdecydowana mniejszość, bo my jesteśmy jednak narodem dosyć cholerycznym i potrzebujemy trochę pokrzyczeć, powrzeszczeć. W gruncie rzeczy sport jest rozrywką. Jeśli ktoś włącza mecz kosztem innych zajęć, to jednak coś mu się należy.
Zgodzisz się z tym, że komentując mecz dla takiej wyrobionej grupy, np. fanów Bundesligi, a takich typowych „Januszy”, musisz być mniej analityczny, mniej środowiskowy, precyzyjny?
Na pewno. Na przykład Bundesliga jest specyficzna, ale nie chciałbym też, żebyśmy doszli do wniosku, że komentujemy mecz klubowy czy jakiejś ligi europejskiej, analitycznie. A kiedy dochodzi do meczu reprezentacji, to w otwartej stacji będziemy tylko krzyczeć, dobro życzyć, malować obrazy słowem, ale bez fachowości i krytycyzmu. Uważam, ze powinno być tak, jak na całym świecie, czyli kiedy drużyna gra dobrze, to mówisz o niej dobrze, ale jak nie, to nie ma co szukać pozytywów za wszelką cenę. Wydaje mi się, że w gruncie rzeczy to po drugiej stronie siedzi parę milionów laików, tylko to są ludzie, którzy to śledzą, oglądają i trenują. Nie mogę im mówić, że coś jest białe, jeśli jest ewidentnie czarne. Zawsze uważałem, że nasza siłą w Polsacie Sport było to, że nie baliśmy się tematów trudnych i kontrowersyjnych, że nasz ogląd był trochę inny. Jak rozmawiam z kolegami z Telewizji Publicznej, to gdzieś między słowami dają do zrozumienia, że u nich jest inaczej. Że raczej ma być pozytywnie, trochę na siłę. To nie jest do końca profesjonalne, tym bardziej, że kibic szanuje nas właśnie za prawdę. Nie da się tak funkcjonować w tym zawodzie, żeby ktoś się nie pogniewał, żeby nie było mu przykro.
Mówiłeś o tym, że miałeś bardzo dobry kontakt z reprezentacją z 2002 roku, pewnie z tą z 2006 również. A jak to jest teraz?
Wiadomo, że kiedy teraz spotykam chłopaków, którzy mają po 22, 25 lat, a ja mam tych wiosen już 41, to nie będę z nimi chodził na imprezy. Pewnie jednak, że kiedy pojadę do nich na mecz klubowy i będą mieli ochotę się spotkać po, to pogadamy, pośmiejemy się.
Teraz to pewnie większość z nich jest z Tobą na „pan”?
Nie, większość nie. Jestem taką osobą, która nie wytwarza granicy sztuczności i nie oczekuje, że skoro komentuje mecze reprezentacji, to będą szanować mnie jakoś szczególnie. To nie o to chodzi. To grupa młodych ludzi, ale świadomych tego, jaki zawód wykonują. Zmieniły się czasy, to widać chociażby po podejściu do… pokojów na zgrupowaniu. Kiedyś za jedynki chłopaki pobiliby kierownika, a dziś wręcz tego sobie życzą. Relacje z bliskimi są zaś zastępowane przez różnego rodzaju Twittery i Facebooki. To nie jest do końca dobre.
Moim zdaniem taki team spirit budowany jest poprzez zgrywanie się na etapie reprezentacji młodzieżowych.
Myślę, że mamy za słabych piłkarzy w skali europejskiej, żeby ta drużyna nie była rodziną. Mogłem krytykować Jerzego Engela po mistrzostwach świata, ale to tyczy się także Pawła Janasa, czy Leo Beenhakkera. To byli jednak ludzie, którzy potrafili właściwie selekcjonować. Oni wybierali nie zawsze najlepszych w danym momencie, natomiast takich, którzy lubili ze sobą przebywać i skoczyliby za sobą w ogień. Wydaje mi się, że przy sporej ułomność polskiej piłki, był to ważny czynnik. Obok zwykłych założeń taktycznych, istniała więź międzyludzka. Engel po kolacji pozwalał każdemu chłopakowi wziąć po piwku i oni zostawali razem bez trenerów, rozmawiali o tym, co mają zrobić na drugi dzień. I trener nigdy tam nie wszedł. To samo Janas, który potrafił znakomicie rozpoznawać nastroje i relacje międzyludzkie. On od razu eliminował jednostkę, która nie pasowała, nawet, jeżeli sportowo była bardzo dobra. Beenhakker dał natomiast piłkarzom taką świadomość, że warto, bo wcale nie jest się gorszym od reszty na świecie.
Pytanie, czy przy naszej – jak to nazywasz „ułomności piłkarskiej” – stać nas na to, by dobrych piłkarzy eliminować?
To nie jest pytanie do mnie, tylko Adama Nawałki. Mogę nie zgodzić się z wystawianiem Sebastiana Boenischa, który nie grał w klubie, natomiast fakt jest taki, że na ten moment Polska nie ma lepszego lewego obrońcy. Dla mnie walka w eliminacjach mistrzostw Europy 2016 rozpoczyna się od połowy października, bo wcześniejszego meczu z Gibraltarem nawet nie liczę. Nie wyobrażam sobie, że moglibyśmy stracić punkty z taką drużyną. Jednocześnie trzeba kalkulować stratę trzech „oczek” w spotkaniu z Niemcami. W związku z tym powinniśmy się należycie przygotować na ten trzeci mecz. Tak naprawdę naszymi przeciwnikami w walce o to drugie miejsce, będą Szkocja, Irlandia i Gruzja. Moim zdaniem powinniśmy zagrać z Niemcami rezerwowym składem. Historia uczy, że nie jesteśmy w stanie zagrać dwóch meczów na podobnie dobrym poziomie, a lepiej byłoby gdybyśmy się od razu skupili na tym spotkaniu ze Szkotami. Zakładamy, że w meczu z mistrzami świata wyprujemy się na maksa. Będziemy fruwać, gonić wynik, każdy będzie bił rekordy życiowe, ale i tak przegramy 0:1 albo 1:2. I trzy dni później gramy mecz, który w zasadzie jest pierwszym ważnym. Połowa zawodników nie dojdzie do siebie.
Czy mimo swojego doświadczenia, wpadasz jeszcze w pułapkę, że sobie obiecujesz, że tym razem już się Polsce na pewno uda?
Jeżeli reprezentacja Polski nie awansuje do tych mistrzostw Europy, przy zmienionym regulaminie, przy dość prostej grupie, to będzie to prawdziwa kompromitacja polskiej piłki, która ma kilku świetnych, światowej klasy piłkarzy. Nie stać nas na to, by nie pojechać na ten turniej. Mamy najlepszego piłkarza w Niemczech, gwiazdę Bayernu Monachium. Mamy dwóch wicemistrzów Niemiec. Mamy Grzegorza Krychowiaka, który gra w czwartej najlepszej drużynie w Hiszpanii. Mamy bramkarza Arsenalu, innych niezłych golkiperów. Kapitana Torino, mistrza Rumunii Łukasza Szukałę, solidnych graczy z ligi rosyjskiej, szalonego Kamila Grosickiego i dwóch progresujących zawodników Legii, czyli Tomasza Jodłowca i Michała Żyro. Nie wiem tylko, co z tą młodzieżą?
Uciekłeś trochę od tematu wpadania w pułapkę…
Z całą redakcją Polsatu Sport będziemy na reprezentację patrzeć krytycznie. Wirus bezwarunkowego kochania kadry, z klapkami na oczach, dotyczy najbardziej reporterów, którzy są przy drużynie. To ciężki zawód, bo jak taki chłopak powie coś krytycznie, to zaraz zaczynają się problemy i już nie jest mu tak łatwo pracować. Wierzę, że dziś w tej relacji będziemy bardzo profesjonalni, dobrze życząc Nawałce i reprezentacji.
Rozmawiał Łukasz Wiśniowski
Cały wywiad przeczytacie w najnowszym wydaniu magazynu "Polska Piłka", do pobrania TUTAJ.