AktualnościFederacja
Zmienili szyld i jadą dalej
Temat szkolenia młodzieży jest ostatnio w modzie. Praktycznie nie schodzi z afisza. Na ten temat powiedziano i napisano już wiele. Wciąż jednak zapominamy o jednym – nadal płacimy za błędy z przeszłości, w której zaniedbano kluczową kwestię – ciągłość szkolenia.
W finale mundialu zagrało ich dwunastu. Proporcje rozłożyły się po równo: sześciu u Loewa i sześciu u Sabelli. Neuer, Hoewedes, Boateng, Hummels, Khedira, Oezil vs Messi, Aguero, Gago, Garay, Biglia i Zabaleta. Każda z grup była zgrana, ograna w turniejach o stawkę już za młodu i znała się od lat. Ta niemiecka w 2009 roku zdobyła mistrzostwo Europy do lat 21. Z kolei szóstka Argentyńczyków sięgnęła po mistrzostwo świata do lat 20 cztery lata wcześniej. Dwie znakomite generacje i modelowy przykład przejścia z wieku juniora do seniora. Razem dojrzewali, poznawali taktykę i własne nawyki. Dziś na boisku rozumieją się bez słów i mają tego efekty.
Przed finałem brazylijscy dziennikarze opisując obie reprezentacje, często używali zwrotu: Jogo Colectivo. To właśnie kolektyw, a co za tym idzie zgranie i boiskowe automatyzmy, były kluczem do sukcesu obu drużyn. Na równi z mądrością taktyczną i indywidualnymi umiejętnościami każdego z osobna.
W obu drużynach widać ciągłość szkolenia. Argentyńczycy wciąż bazują na dokonaniach Jose Pekermana, który w połowie lat 90. zreformował szkolenie młodzieży nad La Platą. Z kolei Niemcy, po krótkim kryzysie sprzed kilkunastu lat, dzisiaj są absolutną czołówką jeżeli chodzi o wychowywanie piłkarzy. Widać to nie tylko po kolejnych skalpach przywożonych ze wszelkiej maści turniejów. Świadczy również o tym podwojona liczba wychowanków w klubach Bundesligi.
Trzecia drużyna mundialu – Holandia, poszła nawet dalej. Siedmiu brązowych medalistów z Brazylii jeszcze rok temu grało na mistrzostwach Europy do lat 21: Stefan de Vrij, Bruno Martins Indi, Daley Blind, Georginio Wijnaldum, Jordy Clasie, Leroy Fer i Memphis Depay. Kolejna siódemka z tego samego turnieju na mundial nie pojechała, ale zdążyła już zagrać w reprezentacji Van Gaala: Kevin Strootman, Adam Maher, Ricardo van Rhijn, Ola John, Marco van Gikel, Patrick van Aanholt i Luuk de Jong. Czternastu spośród dwudziestu dwóch zawodników reprezentacji „Oranje” w ciągu roku zaliczyło przeskok z młodzieżówki do pierwszej drużyny.
Stracone pokolenie
A ilu obecnych reprezentantów Polski grało ze sobą w reprezentacjach młodzieżowych? Niewielu. Można ich policzyć na palcach jednej ręki.
Cofnijmy się do roku 2006. Kilkanaście miesięcy po tym, jak Messi, Biglia i spółka zdobyli mistrzostwo świata do lat 20, w Wielkopolsce gościliśmy mistrzostwa Europy do lat 19. Nasza drużyna była oparta na zawodnikach z rocznika 1987, uzupełniona kilkoma chłopakami z 1988. Kadra wyglądała następująco:
Bramkarze: Przemysław Tytoń, Jakub Hładowczak.
Obrońcy: Artur Marciniak, Jarosław Fojut, Krzysztof Król, Krzysztof Strugarek, Arkadiusz Czarnecki, Łukasz Nadolski, Paweł Król.
Pomocnicy: Tomasz Cywka, Andrew Konopelsky, Filip Burkhardt, Mariusz Sacha, Krzysztof Michalak, Jakub Tosik.
Napastnicy: Kamil Oziemczuk, Dawid Janczyk, Kamil Stachyra.
Jak szybko można zauważyć, nie są to nazwiska, które dzisiaj goszczą na pierwszych stronach gazet. Z całej osiemnastki tylko czterech piłkarzy: Tytoń, Fojut, K. Król i Tosik – gra dzisiaj, niezależnie od kraju, na najwyższym poziomie rozgrywek. Piąty – Dawid Janczyk, od niedawna również ma na to szansę. Reszta rozsiana jest po niższych ligach, od Porońca Poronin po Calisię Kalisz, a nawet po ligę Cypru Północnego.
A teraz popatrzmy na obecną kadrę. Z roczników 1987 i 1988 w pierwszej reprezentacji mamy dziś: Roberta Lewandowskiego, Waldemara Sobotę, Kamila Glika, Kamila Grosickiego, Krzysztofa Mączyńskiego, Artura Jędrzejczyka i Macieja Wilusza. Żaden z nich na turnieju w Wielkopolsce nie zagrał. Żaden też nie pojechał na mistrzostwa świata do Kanady, które odbyły się pół roku później. Za to wszyscy razem rozegrali mniej meczów w kadrach juniorskich, niż jeden Krzysztof Strugarek.
Przeglądając kadry drużyn ze wspomnianych mistrzostw świata U-20 w Kanadzie z 2007 roku widzimy, że już wtedy w ataku Urugwaju grali razem: Suarez z Cavanim, a w Chile rządził duet: Sanchez – Vidal. U nas z pierwszego składu ostał się tylko Grzegorz Krychowiak.
Z czego to wynika? Oczywiście nie ma jednej, właściwej odpowiedzi. Powodów jest kilka: błędy w selekcji, późniejszy wiek dojrzewania u niektórych zawodników oraz ten pozornie banalny, ale i najtrudniejszy do wyeliminowania – mentalność. Młody polski piłkarz szybko bowiem osiada na laurach.
Głowa
– Powszechną przypadłością naszych zawodników jest fakt, że bardzo szybko zadowalają się tym, co mają. Pierwszy kontrakt, pierwsze pieniądze, status wschodzącej gwiazdy. To wszystko sprawia, że osiadają na laurach. Przestają się rozwijać – słyszę od jednego z trenerów.
Tych słów nie trzeba nawet poddawać pod dyskusje. Przykładów, świadczących o ich prawdziwości, mieliśmy już całe mnóstwo. Zwłaszcza w drużynach juniorskich. Pięć lat temu reprezentacja U-17 prowadzona przez Władysława Żmudę rozgromiła Izrael 7:0, następnie pokonała Armenię 4:1 i przegrała z Austrią 2:4. Biało-czerwoni występowali w składzie: Kasprzik – Łągiewka, Bogusz, Nalepa, Żołnierewicz – Bogusławski, Drewniak, Wiktorski, Byszewski, Romachów – Przybyłko.
Siedmiu Austriackich piłkarzy, którzy grali w tamtym meczu, występuje dziś w reprezentacji do lat 21. U nas takich zawodników jest dwóch – Kacper Przybyłko i rezerwowy wówczas – Mateusz Lewandowski. Ta sama drużyna, już w kolejnej rundzie, przegrała z Hiszpanią 0:2, w składzie której grali między innymi: Jese z Realu Madryt, Deulofeu z Barcelony, Paco Alcacer z Valencii, czy Bernat, który niedawno za 10 milionów euro przeszedł do Bayernu Monachium. Czyli piłkarze o uznanej marce w Europie.
Dla porównania, ówczesny lider polskiej drużyny, grający w kadrze rocznika 1993 z numerem 10 – Mateusz Romachów, po problemach pozasportowych i wyrzuceniu z Legii Warszawa, próbuje od pewnego czasu reanimować swoją przygodę z piłką w Wigrach Suwałki.
Błędów popełniono oczywiście więcej. Przez lata w konfrontacjach z lepszymi przeciwnikami, nawet na szczeblach juniorskich, doskwierały nam kompleksy. „Panowie, wychodzimy cofnięci na własnej połowie, defensywka, a jak się uda, to zaskoczymy rywala szybką kontrą” – tak jeszcze kilka lat temu – oczywiście pół żartem, pół serio – wyglądały odprawy taktyczne naszych juniorów. Od małego wpajano im, że to przeciwnik ma grać w piłkę, a my musimy tylko skutecznie mu w tym przeszkadzać.
Dzisiaj te założenia taktyczne na szczęście się zmieniły. Wszystkie nasze zespoły młodzieżowe mają przede wszystkim grać w piłkę. Ofensywnie, z dużą odpowiedzialnością taktyczną, ale i ze swobodą w grze jeden na jednego. Tak, by nauczyć się, jak w tę piłkę grać, a nie jak parkować autobus przed polem karnym.
Exodus
Problemem są również wczesne wyjazdy młodych zawodników zagranicę, choć akurat w tym przypadku zdania są podzielone. Wiadomo, jedni w zachodnich klubach radzą sobie lepiej, inni gorzej. Oscar Tabarez, selekcjoner reprezentacji Urugwaju, który w swojej ojczyźnie zreformował system szkolenia na wzór Pekermana, w wywiadzie dla kwartalnika „Blizzard” analizował ten problem z urugwajskiego punktu widzenia:
Kiedy zajęliśmy się młodzieżą, wielu zawodników z naszej kadry do lat 17 grało już za granicą albo właśnie zostało sprzedanych do Europy. To nam się nie podobało. Piłkarze nie mogą dorastać pozostawieni sami sobie, w samotności. Uważamy, że proces szkolenia, powinien być ciągły. A drużyny U-15, U-17 i U-20 są jego integralną częścią. Oni muszą wiedzieć, że reprezentacja ma niesamowitą historię i że wkrótce mogą być jej częścią.
Podejście Tabareza jest idealistyczne, ale w naszych warunkach, raczej utopijne. W czasach w jakich żyjemy, niemal każdy 17-latek ma menedżera, a interes prywatny niemal zawsze bierze górę nad dobrem reprezentacji. Urugwaj to dziś bardziej ciekawostka, jeden z ewenementów na piłkarskiej mapie świata. To kraj, w którym piłkarze z kadry do lat 15, 17 i 20 w komplecie grają w ojczystej lidze. W Europie to niespotykany obrazek.
W naszych realiach przepisy na sukces są dwa: albo wzorem Szczęsnego i Krychowiaka wyjeżdża się z kraju już za młodu, albo – co cieszy naszych trenerów – obiera się drogę Roberta Lewandowskiego, który zanim wyjechał, wcześniej uzyskał status gwiazdy w Ekstraklasie. I to właśnie kariera Roberta stała się ostatnio modelowym przykładem dla wielu zawodników. Najlepszym tego dowodem jest Dawid Kownacki, który mimo atrakcyjnych ofert z zagranicy przedłużył niedawno kontrakt z Lechem Poznań.
W pozostałych aspektach też powoli wydostajemy się z marazmu. W pierwszej reprezentacji, w której dotychczas ciężko było spotkać chociażby trzech piłkarzy grających ze sobą wcześniej w juniorskich kadrach, w końcu widać wspomnianą ciągłość. W meczu towarzyskim z Niemcami w Hamburgu, zobaczyliśmy na boisku aż pięciu piłkarzy z reprezentacji Marcina Dorny: Karola Linetty’ego, Arkadiusza Milika, Pawła Wszołka, Rafała Wolskiego i Michała Żyrę. A następni już czekają w kolejce.
Warto pamiętać, że nawet drużyna Kazimierza Górskiego z 1974 roku była oparta na zawodnikach, którzy w większości grali ze sobą już w młodzieżówce Andrzeja Strejlaua. O słuszności tego kierunku nie trzeba nikogo przekonywać. Fakty mówią same ze siebie. Niemcy, Argentyńczycy i Holendrzy wskazali juz właściwą drogę. Trzeba tylko mądrze nią podążać.
Jakub Polkowski